Stoję nad umywalką, w lustro patrzę.
Widzę ciemne oczy, tak puste w środku.
Czuję się szmacianą lalką, co wieczór płaczę.
Ktoś tam na górze chyba się droczy.
Na umywalce jest skalpel, leży tam dumnie.
Biorę go do ręki, ważę jego ciężar.
Nie widzę już wiele, chyba jestem w trumnie.
Kolejne kreski, drwię z życia daru.
Widzę krew, która spływa wolno.
Kropla za kropą, swoją drogę toczy.
Sekundy liczę, każdą z nich osobno.
Czuję jakby świat się ze mną droczył.
Wypełniona żalem, zalana gniewem.
Tnę się i tnę, rysuję mapę mojego smutku.
I wiem, że tego mi teraz potrzeba.
Choć przez to na pewno pożyję zbyt krótko.